

„Undercover boss” to popularny brytyjski format telewizyjny, w którym szefowie firm poddają się charakteryzacji i wcielają w rolę szeregowych pracowników, próbując lepiej zrozumieć ich pracę i trapiące ich problemy. Wraz z jesienną ramówką telewizyjną format pojawił się w Polsce i – pod chyba niezbyt szczęśliwą nazwą („Kryptonim szef”) – w minioną środę zadebiutował w TVP1. Na pierwszy ogień poszła łódzka firma Atlas. Co z tego wyniknęło? Niestety niewiele dobrego…
Początek programu to przybliżenie Łodzi, firmy Atlas, skali jej działania oraz branży, w której funkcjonuje. Zobaczyliśmy również posiedzenie zarządu, podczas którego prezes zakomunikował, że zgłosił firmę do programu. Nie byłoby w tym nic dziwnego (w końcu to stały element „Undercover boss”), gdyby nie fakt, że prezes po zakomunikowaniu swojej decyzji zaczął wśród członków zarządu szukać „ochotnika”, który miałby wziąć udział w projekcie. Przerażenie jednej z pań i lekko szyderczy uśmiech jednego z panów, a dodatkowo dyrektor ds. PR mówiący, że firma jest w „ciekawym programie i jest fanem takich rozwiązań” – bezcenne. Wyszło słabo. W końcu ideą „Undercover boss” jest to, że to prezes bierze na siebie odpowiedzialność i wciela się w rolę szeregowego pracownika. Niestety, w Atlasie prezes znalazł kogoś, kto zrobi za niego „czarną” robotę. A później wcale nie było lepiej…
„Ochotnik” – jeden z wiceprezesów (wskazany przez pozostałych członków zarządu) trafia na początek do kopalni gipsu. Spędza dzień pod ziemią, wykonując naprawdę ciężką pracę fizyczną na „kracie” (ładowarka dostarcza surowiec, który wysypuje na stalową kratę, a pracownicy ręcznie(!) rozłupują fragmenty, które nie wpadły w jej otwory). Tu akurat szacun dla firmy, że nie próbowali tego koloryzować. Była krew (prawie, bo prezes pod koniec pracy wpadł w otwory kraty), dużo potu i twardego, męskiego języka. Nie stronił od niego nawet sam prezes, co dodatkowo dodawało realizmu całej sytuacji. Niestety, w zasadzie na tym, pozytywy programu się kończą.
Kolejne wizyty (w magazynie w Zgierzu i w dziale walidacji w Dąbrowie Górniczej) nie przyniosły już tak spektakularnych momentów. Wiało w nich nudą, a wizyta w dziale walidacji ocierała się wręcz o typowo polski (czyli niestety ordynarny) product placement. Naprawdę nie rozumiem, po co w takim programie na siłę wciskać informacje o jakości produktów czy dbałości o satysfakcję klientów. Mam nadzieję, że PR-owcy kolejnych prezentowanych firm byli w stanie oprzeć się pokusie, żeby podpromować swoją firmę na antenie TVP1, bo w „Undercover boss” naprawdę nie o to chodzi!
W przeciwieństwie do np. amerykańskiej edycji programu, pracownicy w Polsce nie byli zbytnio wylewni. Wg mnie zarówno w kopalni (no, może poza „kratą”, która wg pracowników „pamięta czasy króla Ćwieczka”), jak i w magazynie oraz później w dziale walidacji, prezes nie dowiedział się zbyt wiele nt. obszarów wymagających poprawy. M.in. przez to usprawnienia zakomunikowane na końcu programu wydały mi się wręcz kuriozalne. Pracownicy kopalni (zamiast zmechanizowana „kraty”), „dostali” m.in. remont starej ładowarki i nową ładowarkę, dzięki której będzie… jeszcze więcej surowca do przerobienia. W obliczu charakteru pracy i braku informacji nt. zwiększenia liczby etatów wyszło nieszczęśliwie. Sytuacji nie uratowała też informacja, że zmiany po programie pochłoną 2,5 mln zł. W końcu nic nie zrobiono z najbardziej palącym problemem. Podobnie zakończyły się usprawnienia w dziale walidacji. Pracownicy tego działu dostali… zegar ścienny (aby nie musieć spoglądać na własne zegarki). Kolejną zmianą ma być dodatkowy etat; niby pozytywnie, ale poprzedzenie tej informacji słowami prezesa, że wie, iż dział wnioskował o dwa etaty, było niezręczne i niepotrzebne.
Nieszczęśliwe było wg mnie również miejsce, w którym prezes informował pracowników o zmianach. W zagranicznych edycjach „Undercover boss” raczej miało to miejsce w siedzibie firmy, do których pracownicy byli wzywani. PR-owcy Atlasa doszli chyba jednak do wniosku, że siedziba będzie za mało reprezentacyjna i jako miejsce spotkania z pracownikami wskazali… Atlas Arenę. Przypadek? Raczej nie. Najprawdopodobniej po raz kolejny wygrała chęć pokazania firmy w jak najbardziej pozytywnym świetle. Szkoda.
Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że będziemy mieli polski „Undercover boss”, bardzo się ucieszyłem. Niestety, po pierwszym odcinku jestem zawiedziony i mam coraz poważniejsze obawy, czy ten format ma szansę sprawdzić się w Polsce. Dlaczego? Boję się, że żadna z polskich firm nie zezwoli na publikację materiału, w którym będzie mowa o jej poważniejszych problemach. Trafiając do TV i godząc się na taki materiał, firmy będą oczekiwać pokazania ich w pozytywnym świetle (przykłady takiego działania mieliśmy już w pierwszym odcinku). I wreszcie nie sądzę, aby pod wpływem programu uczestniczący w nim prezesi byli gotowi na jakieś poważniejsze zmiany.
Naprawdę chciałbym się mylić, bo uważam, że – przy wszystkich zastrzeżeniach do samego formatu (np. czy pracownicy naprawdę nie wiedzą, w czym uczestniczą; jak wybierane są działy, do których trafia prezes; dlaczego pomaga tylko tym działom, w których pracował) – może on być bardzo pożyteczny, i to dla obu stron. Zarządzający mogą poczuć na własnej skórze, jak to jest pracować na szeregowym stanowisku, i mogą lepiej zrozumieć problemy, z którymi trzeba się zmagać. A pracownicy (mimo, że tylko wybrani), mają szansę na poprawę swojej sytuacji. Kluczem jest tu jednak wola firmy i gotowość do powiedzenia (i pokazania), że pewne obszary szwankują. Z tym niestety może być w Polsce problem.
Jeśli ktoś nie oglądał, to pierwszy odcinek „Kryptonim szef” można znaleźć tutaj.
EDIT: Powyższy wpis pisałem przed obejrzeniem 2. odcinka „Kryptonim Szef”. Zaprezentowano w nim sieć restauracji Sphinx. Bardzo się cieszę, że firma oraz jej prezes p. Sylwester Cacek uniknęli błędów popełnionych przez Atlas. Nie dość, że prezes osobiście wcielił się w rolę przyszłego franczyzobiorcy firmy i pracował w trzech różnych restauracjach na szeregowych stanowiskach, to w końcu mogliśmy obejrzeć to, co charakteryzuje „Undercover Boss”. Były rzeczywiste (i często poważne) problemy, które wpływały nie tylko na morale załogi (np. wynagrodzenia), ale także na bieżące funkcjonowanie i efektywność biznesu (np. procedury, brak menu w języku innym niż angielski). Żadnego koloryzowania i prób wciskania żenującego placementu. Typowa, ciężka praca w branży gastronomicznej. Zarówno firmie, jak i prezesowi, należy się za ten program ogromny szacunek. Mam nadzieję, że Sphinx i prezes Cacek nie będą jedynymi odważnymi i zobaczymy jeszcze równie realistyczne odcinki w „Kryptonim Szef”.
Odcinek nt. Sphinxa możecie obejrzeć tu.