
Kiedy na naszej stronie na Facebooku zapytaliśmy, o czym chcielibyście czytać w cyklu o targach pracy, jedną z odpowiedzi, które zebrały najwięcej głosów okazała się ta dotycząca przygotowania reprezentantów. Napiszemy i o tym, ale – pewnie trochę po pierwszych w tym sezonie targach – zanim to zrobimy, najpierw podzielimy się refleksją nieco bardziej ogólną.
Otóż wybór osób, które reprezentują firmę na targach ma dla powodzenia firmy na imprezie znaczenie podstawowe. Tak, wiemy. To stwierdzenie trochę banalne. Ale po każdych kolejnych targach umacnia się nasze wrażenie, że nie do wszystkich firm dociera z odpowiednią mocą 🙂
I moglibyśmy napisać (i pewnie jeszcze napiszemy…) o twardych kryteriach, ale zajmiemy się czymś nie do końca wymiernym, ale za to bardzo przekładającym się na efektywność targowej załogi – nastawieniem.
„Z niewolnika nie ma pracownika” mówi porzekadło. I rzeczywiście, nie wiem, co gorszego może się przytrafić na stoisku targowym, niż skrzywiony, obrażony na cały świat przedstawiciel firmy, który zamiast opowiadać o firmie i zachęcać kandydatów do aplikowania, co najwyżej z łaską wręcza każdemu firmową ulotkę.
Pierwszą grupą, której ta przypadłość dotyczy są pracownicy tzw. biznesu (nie znoszę tak o tym pisać, bo to z miejsca ustawia HR w jakiejś drugiej kategorii działów niebiznesowych, ale jakoś nie znajduję innego określenia…). Wyrwani z pracy, nie potrafiący sobie poradzić w sytuacji sprzedażowej (nie bójmy się tego słowa: 'sprzedajemy’ oferty w firmie potencjalnym kandydatom i obyśmy robili to jak najlepiej!), nie mający bladego pojęcia, po co to wszystko… Czasami naprawdę lepiej (choć kandydaci chcą się z nimi spotykać, o czym następnym razem), żeby wcale ich nie było na stoisku. Ale idealnie jest, jeśli potrafisz wybrać (lub pozwolić im się zgłosić) takich, którzy lubią rozmawiać z ludźmi, mają ciekawe doświadczenia w firmie i… naprawdę lubią w niej pracować. Co prawda trzeba ich jeszcze przygotować do udziału w targach (o tym też napiszemy oddzielnie), ale z takimi ludźmi masz już połowę sukcesu!
Niestety, muszę też wrzucić kamyczek do HR-owego ogródka. Bo ludzi, którzy odpowiadają za budowanie wizerunku pracodawcy (sic!) również dotyczy przypadłość pt. 'nie chce mi się, ale muszę, więc tu (na stoisku) postoję’… Widzieliśmy w trakcie (tej setki z okładem) targów, na których byliśmy już wiele. Jak wysokiego szczebla manager HR wrzeszczy (publicznie, przy kandydatach stojących przy stoisku!) na ambasadora firmy, który nie potrafił dobrze ustawić ścianki wystawienniczej. Jak EB-owiec z dużej, od dawna aktywnej na studenckim rynku pracy firmy schodzi ze stoiska o 13.30 (targi trwają do 16.00), bo… ma ostatnie Inter City, a zwykłym pociągiem wracać przecież nie można. Jak przedstawicielki (fajnego skądinąd) biura karier w odpowiedzi na propozycję współpracy słyszą lekceważące 'my nie pracujemy z takimi słabymi uczelniami’ od przedstawiciela pewnej korporacji, która w tamtym czasie mówiła o sobie 'nie zwracamy uwagi na Twoje wykształcenie’.
To przykłady skrajne, ale są też te małe, codzienne. Kiedy ktoś, kto codziennie myśli tylko o tym, żeby ten dzień pracy już się skończył i przegląda oferty pracy, w czasie targów ma przekonywać kandydatów, że warto trafić do jego firmy? Czy mu się udaje? Stańcie kiedyś 2 metry od stoiska i posłuchajcie, co i jak mówi taki reprezentant – sami się przekonacie.
I tak sobie pomyśleliśmy po ostatnich rozmowach w trakcie targów, że to niesamowite, że w narzędziach zewnętrznego employer brandingu tak bardzo odbija się strategiczne podejście do tego obszaru. Z główną maksymą takiego podejścia: zaczynaj od środka. Czego wszystkim w ich firmach życzymy 🙂